Bite kilka godzin słuchania o matmie,
studenci powoli snują się po korytarzach niczym zombie. Limbaza
odpadła wcześniej bo już po trzech lekcjach nauki o liczbach.
Matematyka to najtrudniejsza kobieta do zaliczenia w całej historii
ludzkości, z każdą kolejną epoką zadanie to staje się coraz
trudniejsze gdy ta diabelska dziedzina wiedzy jest równomiernie
pogłębiana i poszerzana przez sporą ilość elity intelektualnej.
Matematyka dla gimba jest porównywalna z jebnięciem czołgiem,
jebana najczarniejsza z czeluści w zamętach kosmosu przeciwstawnej
galaktyki Odwróconego Świata. Po pewnym czasie skupienie się na
wykładanych zagadnieniach jest niemożliwe. Przekaz nowej podstawy
programowej niezwykle skutecznie rozpuszcza komórki nerwowe
przeistaczając po dłuższym czasie różową mózgową galaretkę,
w różowy mózgowy kisielek. Spójrzmy prawdzie w oczy nawet ludzie
z profilów ścisłych rzadko kiedy są wielkimi miłośnikami matmy, bo prędzej czy
później nawet największy entuzjasta seksownego smyrania
kalkulatora w końcu trafi na zagadnienie siebie warte. Warto jednak
zapamiętać, że bycie matematycznym debilem automatycznie nie czyni
z delikwenta humanisty, vice versa upośledzenie językowe
porównywalne ze wspaniałą umiejętnością wypowiadania się
prezydenta z memów nie obdarza cię mózgiem-komputerem. Taki tyci
szczegół, który powinien porazić równie mocno co przemycany z
Ukrainy, kupiony w Polsce, montowany przez Chińczyków, paralizator
z Kambodży. Mimo wszystko trudno ścisłowców nie podziwiać,
chociażby za niesamowity dar ogarniania tej najgorszej dziedziny
okultyzmu. Bo w końcu gdy chcemy przywołać kogoś inteligentnego
mówimy o Einsteinie, a przypadkiem nie podziwiamy go za to, że
właśnie ogarniał matmę?
ps: kiedyś edukacja się skończy, bądźmy dobrej, gimbowej myśli
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz