poniedziałek, 27 października 2014

Ebola Strike

Nie wiadomo co sobie o tej całej ebolci sobie myśleć. To taka pokerowa rozgrywka między ebolą-chan, koncertami farmaceutycznymi i całą resztą ludzkości. Bajer polega na tym kto lepiej blefuje, trochę jak w grze do rozwijania własnej, niszczącej ludzkość plagi. Nie wiadomo czy straszą nas firmy, chcące wcisnąć nam wyprodukowaną już w nadmiarze szczepionkę na insekta, którego same sobie znalazły w terenie czy wynalazły w domowej skarpecie. Trudno powiedzieć, że jak mówią gimbusy po przejściu plagi świńskiej grypy, niedojebania mózgowego i masowym zastosowaniu szczepionki na wiedzę, nie mają one racji. No, a może po prostu sprytna ebolcia nas zwyczajnie wyroluje jak dobry gracz o stalowych nerwach, unicestwi ludzkość, zrobi jakąś tęczową anihilację i takie tam. Tak w ogóle to ta cała choroba jest przyjemna jak kosa w żebrach, takie coś lubiące wybierać się na przyjemne wakacje po innych flakach i kontynentach jakby samo już tak trochę nie mieszkało w przyjemnym, ciepłym, egzotycznym regionie. Upierdliwy drobnoustrój porównywalny w poziomie kurwicy i niebezpieczeństwa z napalonym na ciebie komornikiem w uroczym kudłatym przebraniu losowo zboczonego zwierzątka, rodem z najmniej lubianego przez ciebie serwisu z pornosami. I nawet tego nie wiadomo czy rzeczywiście to coś jest aż tak złe i mroczne jak ciemności złe i mroczny katar beznosego Voldemorta. Rozbieżność przeróżnych opinii jest tu w istocie dość ciekawa. Bać się i panikować biegając w chaosie i ogólnej aurze zdebilenia po wszelakich możliwych ścianach i sufitach gdy tuż obok kucyki urządzają masową rzeź mózgów czy też klasycznie żyć według zasad wiary w tumiwisizm przy zachowaniu maksymalnego możliwego poziomu stoicyzmu. Trudno powiedzieć kto wygra ten pojedynek, jakby co nadejdzie jakaś tam anarchia. No ale ebolcia – chan jest taka urocza, oczywiście jak wiele innych rzeczy przemielonych przez 4chana. W szczególności tych, na które nigdzie indziej nie można patrzeć w ten sam chory i spaczony sposób.

ps: ulubiona bajka czarnych dzieci? ebolek i lolek

piątek, 24 października 2014

Miłość łóżkowa


Poranek, rano, skóra muskana promieniami budzącego się słońca i dobiegający zza okna słodki śpiew ptaków. No, a tak na serio to słyszysz brzęczący dźwięk telefonicznego budzika, który doprowadza do natychmiastowej ucieczki krwi z ciała poprzez otwory w nosie i uszach. Słońca nawet nie widać bo ono w godzinach twojej pobudki nie pracuje, wstajesz jeszcze przed wschodem naszej słodkiej kulki płonącej plazmy. Zimno sprowadza twoje ciało na powrót do pozycji embrionalnej. Nawet za największą ilość alkoholu czy innych wybranych, kosztownych środków odurzających nie byłbyś w stanie myśleć trzeźwo kiedy cały świat dokoła pogrążony jest jeszcze w egipskich ciemnościach. Zanim minie okres szarugi jesienno – zimowo – wiosennej ludzkość na tej szerokości geograficznej czeka jeszcze wiele takich poranków. Nie zapominajmy wspomnieć, że przy wychodzeniu z domu kierowca twojego miejskiego czy podmiejskiego autobusiku już cię wypatrzył więc teraz przebierać trzeba przeszczepami by tego męskiego członka w miarę efektywnie dogonić. Słyszysz ryk silnika spieprzającego przed tobą środka komunikacji publicznej, a przed oczami przelatują ci konsekwencję ewentualnego spóźnienia. No cóż o tyle dobrze, że gimbusiarskie pokolenie tak bardzo ma gdzieś konsekwencje swoich czynów, oszczędza to sporo stresu. Zarzuci jakimś hasłem typu, że szlachta się nie spóźnia tylko robi sobie zajebiste wejście i klepiąc na swoim szajsungowym patefonie jaka to edukacja jest zła, poczeka na następny. I tak osiągnięcie o tej porze jakiekolwiek efektywności w używaniu szarych komórek czy to w pracy czy w szkole, ma takie same szanse powodzenia jak to, że jeszcze dziś zakończysz maraton z „Modą na Sukces” w towarzystwie pięciu tęczowych, włochatych jednorożców, które przed chwilą rozmroziłeś w mikrofali. Sen to przywilej bogatych, a szara masa codziennie, jeszcze przed wschodem słońca, czeka. Posłusznie załadowana w autobusy czy samochody, upakowana równiutko jak czekający na dostarczenie towar. Dlatego wszyscy czujący się gimbusami powinni powiedzieć jakiemukolwiek wysiłkowi od poniedziałku do piątku zdecydowane i dosadne raczej nie.

ps: zimno zmusza do szybszego pisania na klawiaturze

wtorek, 21 października 2014

Zła magia

Bite kilka godzin słuchania o matmie, studenci powoli snują się po korytarzach niczym zombie. Limbaza odpadła wcześniej bo już po trzech lekcjach nauki o liczbach. Matematyka to najtrudniejsza kobieta do zaliczenia w całej historii ludzkości, z każdą kolejną epoką zadanie to staje się coraz trudniejsze gdy ta diabelska dziedzina wiedzy jest równomiernie pogłębiana i poszerzana przez sporą ilość elity intelektualnej. Matematyka dla gimba jest porównywalna z jebnięciem czołgiem, jebana najczarniejsza z czeluści w zamętach kosmosu przeciwstawnej galaktyki Odwróconego Świata. Po pewnym czasie skupienie się na wykładanych zagadnieniach jest niemożliwe. Przekaz nowej podstawy programowej niezwykle skutecznie rozpuszcza komórki nerwowe przeistaczając po dłuższym czasie różową mózgową galaretkę, w różowy mózgowy kisielek. Spójrzmy prawdzie w oczy nawet ludzie z profilów ścisłych rzadko kiedy są wielkimi miłośnikami matmy, bo prędzej czy później nawet największy entuzjasta seksownego smyrania kalkulatora w końcu trafi na zagadnienie siebie warte. Warto jednak zapamiętać, że bycie matematycznym debilem automatycznie nie czyni z delikwenta humanisty, vice versa upośledzenie językowe porównywalne ze wspaniałą umiejętnością wypowiadania się prezydenta z memów nie obdarza cię mózgiem-komputerem. Taki tyci szczegół, który powinien porazić równie mocno co przemycany z Ukrainy, kupiony w Polsce, montowany przez Chińczyków, paralizator z Kambodży. Mimo wszystko trudno ścisłowców nie podziwiać, chociażby za niesamowity dar ogarniania tej najgorszej dziedziny okultyzmu. Bo w końcu gdy chcemy przywołać kogoś inteligentnego mówimy o Einsteinie, a przypadkiem nie podziwiamy go za to, że właśnie ogarniał matmę?

ps: kiedyś edukacja się skończy, bądźmy dobrej, gimbowej myśli

poniedziałek, 20 października 2014

Syndrom pustej lodówki

Dopada cię ssanie, a w żołądku otwiera się mini portal do innego wymiaru? I wtedy właśnie objawia się syndrom pustej lodówki. Takie coś, że latasz do niej co pięć minut w nadziei, że coś jadalnego się jakimś cudem zmaterializuje? Czasem jest po prostu tak, że twoja lodóweczka jest pełna dobrobytu, wszystko się wręcz z niej wylewa. I głównie jest tam od zapierdolu rzeczy, które za nic ci teraz nie podejdą. Kappa! Tak w dużej mierze to sporo ludzi je z nudów. Pożerasz i pożerasz i jeśli nie jesteś postacią z anime, nie masz przemiany materii zawodowego pływaka lub problemów z tarczycą przeważnie zaczynasz budować masę. Wróćmy jednak do rozczarowania, gdy stoisz w progu chłodnej krainy żywności. Rozczarowania, które jest jak potworny ból naostrzonego wiertła do betonu w dłoni i poparzenie czwartego stopnia przy piosence Justina Bibera w Nightcorze. Mija krótka chwila na jajecznicę studencką gdy zdążysz otworzyć, zamknąć lodówkę i podrapać się po jajkach. Wracasz do czego tam chcesz i przypominasz sobie, że może powinieneś wziąć się za siebie, jeść regularnie i zacząć ćwiczyć. Po odrzuceniu tych wszystkich idiotycznie nierealnych myśli wracasz do lodówki, jakbyś nie stał tam pięć minut wcześniej. Otwierasz drzwiczki, tak dla przypomnienia sobie zawartości lodówki. Znowu rozczarowanie, tylko tym razem żeby ból nie minął za szybko polej to kwasem siarkowym sześć i podpal. Rękę zagaś benzyną. Tak wyrobiony odruch oduczy cię podjada między posiłkami i stopniowego tycia przed komputerem. Zamiast oglądać internet pełen cudów, ludzi i panów z wąsami trzeba wcinać pięć zdrowych porcji jak mówi pani lektorka w telepudle i nie podrabiać zwolnień na WF. No, jak nie wierzysz to kawałek drutu, klamka i metalowe drzwi. W sam raz na sadomaso, gangabang party bo są ludzie i parapety.

ps: dzisiaj bardzo zryte, wahania mocy gimbazy

sobota, 18 października 2014

Gimbokot wybieram cię

Kieszonkowe potworki. Naszła mnie chęć porozmawiania o tych małych, wyrodnych owocach czyjeś fantazji w myśl starej, internetowej mądrości by nigdy nie starać się zrozumieć Japończyków. Nie trudno jest kochać pokemony, tym bardziej gdy na twoim kompie – ziemniaku zombie emulator gameboy jest poza gierkami z przeglądarki jedyną formą jakieś rozgrywki. Nostalgiczne wspomnienia porannej kreskówki, sentymentalne westchnienie do tazosa z paczki czipsów. No, ale to jest japońskie i coś tutaj musi pójść nie tak, chociażby ze względu na te wszystkie jakże niewinne różnice w sposobie myślenia całego świata i obywateli kwitnącej wiśni. Jak wreszcie się ujawnią, są jak zorientowanie się, że w twój mózg od paru minut wwierca się porządna wiertarka udarowa. Taki dla przykładu żółty stworek Hypno, hipnotyzuje dzieci i porywa je i nie lubi swoich kolan, tak ten fakt zdecydowanie przebija to coś tam o dzieciach. Nie ma to jak trzymać jakieś błyszczące metalowe ustrojstwo w lewej ręce, a prawą pisać w CV w zakładce zainteresowania „kindapping”. Czy w ich świecie nikt nie ma broni żeby do tego strzelać? Bo kogo obchodzi taki Phantump takie lewitujące drewienko. Pomijając już fakt, że nawet w naszej rzeczywistości nie wzbudziłoby to jakieś mega sensacji bo zmasowana armia internetowych gimbów skomentowałaby, że jest to „fejk”. Fruwające mocą umysłu pniaczki opętane przez duchy dzieci pozostawionych i zmarłych w lesie. Czekajcie, że co?! Nawet srający tęczą niewidzialny, różowy jednorożec, beztrosko paskudzący niebo zatrzymałby się i skończył jak znane nam z wiadomości malezyjskie samoloty, ryjąc nowiuśki krater. No dobra może to taki element z japońskiej kultury, duchy, animizm, hakuna matata i te sprawy. Zaczekajcie jest jeszcze pewien pokemoniasty miecz. Powstaje gdy jakiś duch opęta taki przerośnięty scyzoryk, potem to coś wiedzie beztroski żywot wysysania z trenerów sił życiowych. Czas na szeroki, błyszczący uśmiech szaleńca, można jeszcze dorzucić jakiś diaboliczny śmiech. Wszystko to będzie jak najbardziej na miejscu. Na pokemony od małego patrzyłam przez pryzmat radochy i nieludzkiej zajebistości. Nie wiem czy tą całą otoczkę dziecięcego zacieszu z tych stworzeń, jakie one by nie były, można jakoś specjalnie zniszczyć, bo i po co? Nawet generacja X Y na którą większość narzeka jest zajebista. No ale, nie zmienia to faktu, że to przyszło z Japonii, a każdy wymysł tamtejszej kultury to takie jajko z niespodzianką. Szkoda tylko, że czasem zamiast dania ci takiej zabawki do poskładania, porywają ci dziecko ;-;
ps: proponuje zapodać jakąś pokemonową creepy pastę, tak na bezsenność

piątek, 17 października 2014

Jak pogłębić swoją nerwicę


Horror? No, czy ja wiem? Chociaż chińskie porno bajki są równie spoko jeśli chodzi o czynienie mózgownicy miejscem nieprzydatnym dla nawet najmniejszej odrobiny racjonalizmu. Co irytującego jest w horrorowych grach? To, że ten akt masochizmu, równy posypywaniu solą gałki ocznej w czasie rytmicznego tańca deszczu na rozgrzanych gwoździach przy akompaniamencie kucykowych piosenek, przeistacza się w coś na skraju manii i uzależnienia, czytaj hobby. Oznacza to, że staje się to formą spędzania wolnego czasu. Robi się więc z tego nawet dający jakąś tam kasę biznes. Tylko, że już nie wystarczy chwyt jumpscare albo grunt z gry Amnesia. Ludzi coraz trudniej wystraszyć. Mało już co kogo rusza nawet pan, który urżnie ci przyrodzenie, chce cię zgwałcić i mieć z tobą dzieci w nowym Outlast czy SCP-106 ten co rzygał, po tym jak spędził 10 lat w komorze kriogenicznej po ostrej, zakrapianej wakacyjnej imprezce z 173, 049, 862, 066, 274, 096, 035 i innymi osobistościami z placówki. Pytanie kto się teraz tego boi? Może istoty z serii cały Zmierzch przeczytany. Chociaż jakby nie patrzeć to właśnie ta wampirytystyczna historia bywa powodem do bezsenności ale całej zgrai artystów. No dobra, może tylko mnie. Nigdy nie chciało mi się palić książek no bo szkoda papieru i jednak to jest książka, jakiś szacunek dla trudu autora. Choć gdyby tak komuś rzucić w twarz taką płonącą kupę kartek i patrzeć jak zwija się z bólu, zdzierając z siebie resztki spalonej skóry, jak ślepnie do końca z powodu wypalonych, przez ten nawał płonącej głupoty, gałek ocznych. Z początku skomentowałam ten pomysł Gimbokota jako dość fajną broń na zombie. No ale niestety to tylko książka, ktoś się od niej aż tak dobrze nie zajmie, nawet gdyby płonęła niczym święty granat ręczny z Antiochi w momencie kulminacyjnym eksplozji, a on dostałby nią centralnie w ryj. Ale nikt nie powiedział, że ten ktoś nie mógł być wcześniej polanym przypadkowo benzyną?

ps: Chuck Norris rozwala animatroniki, gg

czwartek, 16 października 2014

Umierający sygnał pierwszym krokiem ku irytacji



>Gimbokot: Tato rozkroisz mi to awokado?
>Tata: Trzymaj! Masz tu nóż tępy, sama sobie rozkrój.
>Mama: Nie dawaj jej! Ona sobie nawet tępym krzywdę zrobi!


Internet, życiodajna nić umożliwiająca gimbusom rozprzestrzenianie się, reprodukcje, zacieśnianie więzi w stadzie i prowadzenie walk o dominację w grupie. Ta platforma szeroko niosącej się formy komunikacji służy także do podtrzymywania życia wszystkiego do czego można doczepić słowo gimb. Gimbus bez internetu popada w stan zawieszenia wszystkich funkcji życiowych. Aczkolwiek czymś jeszcze gorszym jest prawie brak internetu, zanikający błądzący po ścianach sygnał, snujący się jak nadzieja na to, że zaliczysz matmę na mierne dwa. Wyobraź sobie że masz w rękach laptopa i chodzisz z nim po domu, na siłę podnosząc go w górę bo trudno jest podnosić coś w dół, próbując oczywiście złapać sygnał. Zero kresek, jedna kreska, zero kresek po czym rzucasz nim gdziekolwiek bo tak, nim czyli twoim jedynym przyjacielem laptopem, ze stacjonarą jest już trochę trudniej. W końcu wdrapujesz się na parapet albo oddajesz się podłożu w dziwnej i trudnej do racjonalnego wytłumaczenia pozycji. Samo to że wykonujesz więcej pracy niż jesteś wstanie, bo chodzenie to taka tajemna i trudna sztuka, gimba doprowadza do furii i wrzenia. Od tak kurwica i masz drugi okres nawet jak jesteś posiadaczem w stu procentach męskich organów rozrodczych. Apogeum nie wiem absurdu? Bo absurd zawsze śmieszny. Apogeum wkurwu i nieludzkiego radioaktwnego chujstwa, które nie powinno ujrzeć światła dziennego? Ale to tylko wściekły gimb, tylko. No wiesz ludzie raczej nie traktują gimbów zbyt poważnie, ani tym bardziej jako zagrożenie. Z tego co wiem oczywiście, no bo takie to chodzenie z kompem po domu nie jest normalne i traktowanie poważnie. Więc kto by się gimbusa bał? Nikt o wyższym ilorazie inteligencji niż ziemniak. Chociaż przed chwilą obierałam ziemniaki i: żaden nie drgnął, więc chyba nie o to biega. Siedzisz szukając internetów jak jakieś biedne dzieci z Antferpii, ale kiedyś trzeba się pogodzić z tym faktem i zabrać się za coś zupełnie pozbawionego kreatywności. Ja przeważnie idę coś przeczytać, takiego w miarę niewymagającego czyli na bank nie coś pokroju 50 twarzy Grajcarza. To jest jak stopa w mikserze, swoją drogą nie tknęłabym tego nawet kijem, w folii ochronnej na chwytaku i kombinezonie przeciwatomowym. Aczkolwiek mój lęk jest w pełni nieuzasadniony, umysł mam twardy jak żelki z Biedronki i chleb z Tesco, taka tam wyobraźnia gimba i te chore scenariusze pisane w ciemnych zakamarkach mojego spaczonego umysłu. Więc może dlatego gimbusy tak bardzo potrzebują internetu, może po prostu boją się zostać same ze sobą? Bo taka jestem kreatywna jak malarz przewracający się w grobie.

PS: meh, ja chyba naprawdę łudzę się, że sąsiad przestanie ściągać te wyrafinowane chińskie – porno bajki i w końcu ping mi spadnie, gg wp report soraka

środa, 15 października 2014

Obowiązek domowy wrogiem każdego gimbusa



>Podejdź do zlewu
>Odkręć kran
>Powiedz, że cały ten syf musi odmięknąć
>Idź na kompa, rysuj koty
>Pozmywaj, bo zabiorę Ci router

Gary, naczynia, kubki, piętrzące się i jakże wzniosłe srebrzyste wzgórza sztućców i wszechobecny syf. Ten istny pełzający horror, uzmysłowienie koszmaru nie tylko przepełnionego stanami lękowymi pedanta ale także i w zupełności mającego wszystko gdzieś - lesera. To istna metafora rządowych obietnic. Niestety kiedyś trzeba się tym zająć. By podpatrzeć rozwiązanie tego trapiącego internetowych wyjadaczy problemu trzeba było zwrócić do prawdziwych wyjadaczy prostych, życiowych problemów czyli studentów. Okazuje się, iż najlepszym rozwiązaniem jest posiadanie tylko i wyłącznie jednego naczynia uniwersalnego o kształcie niewiele od nas wymagającej miseczki. Taki półmisek opiewa doskonałością można w nim konsumować zupę, herbatę, obiad, parówki, twoją starą, hamburgera czy kebsa. Nawet i prostą domową libację uczyni bardziej ekscytującą. Nie zapominajmy jeszcze, że są do tego do tego takie łyżko - nożo widelce z Knorra. Posiadasz taki magiczny artefakt łyżka, widelec i nóż w jednym i już możesz się jarać jaki to z ciebie Bear Grylls i pan złota rączka w jednym. Pięć tysięcy lat cywilizacji, potęga współczesnej inżynierii, kreatywność gatunku ludzkiego skryta w złożonym DNA i wszystko po to by wynaleźć nóżowidelec. Tak właściwie to łyżkowidelecotwieraczdopiwa bo po co komu nóż jak ma się łyżkę? Zaufaj mi gdybyś takie miał już dawno nakurwiałbyś salta w budyniu. Nie, nie w kiślu, a w budyniu. Na wyższym poziomie rozwoju stoi budyń bo budyń to mleko, a mleko jest wszakże w cyckach. No, a kto nie lubi cycków?

PS: ktoś zauważył, że na mojej liście czynności nie ma zakręcenia kranu? gratuluje właśnie zalało ci mieszkanie