Odkurzasz sobie starą kasetę VHS i
leniwym wzrokiem czytasz ręcznie naszkicowane bazgroły. Gwiezdne
Wojny IV i V łamane przez Godzilla. I oto mam temat. Uniwersum, które trochę temu
kupiła sobie myszka Miki z tego co mi wiadomo, szczerze to nie mam pomysłu co można by
o tym napisać. Tak w ogóle co może być śmiesznego w Gwiezdnych
Wojnach? Poza tym, że wygląda to jak mokry sen miłośnika sci-fi
po długim i intensywnym maratonie po wszelakich internetowych
zboczeniach, to jest tam szczerze powiedziawszy sporo fantasy.
Wszystkie te startrekowe napierdalające po oczach gadżety,
lampeczki, stateczki i koleś w blaszanej puszce, który już dawno
temu powinien zostać pozwany o alimenty to jedynie sceneria dla
wielkiej wiary we wszechpotężną moc i jediizm. Siłę, którą
można przeistoczyć w broń w swej skuteczności porównywalną do
jednoczesnego ataku sraczki i kichania. Wszystko tak dość bardzo
kręci się wokół tego, batalii dobra ze złem i wojnie w imię
nietolerancji czy tam dyskryminacji czerwonego koloru mieczy
świetlnych przez tych dobrych. Historia pełna patosu i wzorców
niemalże ze średniowiecznego poematu o rycerzach zakutych w sporą
ilość blachy niefalistej, a jednak wystarczy dołożyć do tego coś
co przekracza prędkość światła i pozwala łamać te prawa
fizyki, które aktualnie uznajemy z piętnaście razy zanim jeszcze
zacznie się opowiadać przygody jedi i sithów i dochodzimy do tego
co mniej więcej znamy z filmów. Chodzi o ducha fabuły. Tak samo
jak kotu nie biega tylko o puszkę, a jej jadalną zawartość. Bądź
co bądź połączenie tego wszystkiego daje nie tylko bardzo ciekawy
produkt, który świetnie się wciska za zielone, hamerykańskie
dolary. Uniwersum Gwiezdnych Wojen jest równie obszerne co
nieprzepastne morze ludzkiej głupoty. Można jedynie zachwycać się
efektami pracy, które zapewne pochłonęły czas potrzebny do
nakręcenia materiałów dla kilkunastu potężnych serwisów z
pornosami. Jest co czytać, przeglądać, a jakby się uparł to i o
fapaniu by pogadał, ale po co być takim gimbusem by od razu mieć
ze wszystkim skojarzenia. Po prostu można sobie samemu zweryfikować
proporcję mieszanki sci-fi i fantasy, o ile taka rzeczywiście
istnieje, a ta teoria nie wynika jedynie z przedawkowania żelków z
witaminami.
ps: nie mam pojęcia o co chodzi z tym halołin to o tym nie piszę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz