sobota, 1 listopada 2014

Gwiezdne Koty

Odkurzasz sobie starą kasetę VHS i leniwym wzrokiem czytasz ręcznie naszkicowane bazgroły. Gwiezdne Wojny IV i V łamane przez Godzilla. I oto mam temat. Uniwersum, które trochę temu kupiła sobie myszka Miki z tego co mi wiadomo, szczerze to nie mam pomysłu co można by o tym napisać. Tak w ogóle co może być śmiesznego w Gwiezdnych Wojnach? Poza tym, że wygląda to jak mokry sen miłośnika sci-fi po długim i intensywnym maratonie po wszelakich internetowych zboczeniach, to jest tam szczerze powiedziawszy sporo fantasy. Wszystkie te startrekowe napierdalające po oczach gadżety, lampeczki, stateczki i koleś w blaszanej puszce, który już dawno temu powinien zostać pozwany o alimenty to jedynie sceneria dla wielkiej wiary we wszechpotężną moc i jediizm. Siłę, którą można przeistoczyć w broń w swej skuteczności porównywalną do jednoczesnego ataku sraczki i kichania. Wszystko tak dość bardzo kręci się wokół tego, batalii dobra ze złem i wojnie w imię nietolerancji czy tam dyskryminacji czerwonego koloru mieczy świetlnych przez tych dobrych. Historia pełna patosu i wzorców niemalże ze średniowiecznego poematu o rycerzach zakutych w sporą ilość blachy niefalistej, a jednak wystarczy dołożyć do tego coś co przekracza prędkość światła i pozwala łamać te prawa fizyki, które aktualnie uznajemy z piętnaście razy zanim jeszcze zacznie się opowiadać przygody jedi i sithów i dochodzimy do tego co mniej więcej znamy z filmów. Chodzi o ducha fabuły. Tak samo jak kotu nie biega tylko o puszkę, a jej jadalną zawartość. Bądź co bądź połączenie tego wszystkiego daje nie tylko bardzo ciekawy produkt, który świetnie się wciska za zielone, hamerykańskie dolary. Uniwersum Gwiezdnych Wojen jest równie obszerne co nieprzepastne morze ludzkiej głupoty. Można jedynie zachwycać się efektami pracy, które zapewne pochłonęły czas potrzebny do nakręcenia materiałów dla kilkunastu potężnych serwisów z pornosami. Jest co czytać, przeglądać, a jakby się uparł to i o fapaniu by pogadał, ale po co być takim gimbusem by od razu mieć ze wszystkim skojarzenia. Po prostu można sobie samemu zweryfikować proporcję mieszanki sci-fi i fantasy, o ile taka rzeczywiście istnieje, a ta teoria nie wynika jedynie z przedawkowania żelków z witaminami.

ps: nie mam pojęcia o co chodzi z tym halołin to o tym nie piszę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz